Opracowanie graficzne książki Kwiatki św. Franciszka

Promotor:
Prof. Maciej Buszewicz
Pracownia Projektowania Książki


///

Nie pamiętam kiedy wpadły mi po raz pierwszy w ręce Kwiatki św. Franciszka.
Jak w kreskówce. Zamykam oczy i wyciągam ręce i bach! Trzymam w dłoniach
bukiet polnych kwiatów zebranych gdzieś na łące pod Asyżem.

Niedokładnie tak. Nawet nie wiem, czy najpierw przeczytałem Nowe kwiatki
świętego Franciszka
Brandstaettera czy te oryginalne. W każdym razie,
brat Jałowiec i przypowiastki o jego poczynaniach należą do moich ulubionych
fragmentów tej książki. Kwiatki są dziełem niejednorodnym, choć większość tekstów
przypisywana jest bratu Ugolino z Montegiorgio. Actus beati Francisci et sociorum
eius
, pod takim tytułem, po łacinie został ten zbiór spisany po raz pierwszy w połowie
XIV wieku. Polski przekład jest autorstwa Leopolda Staffa, opublikowany
w 1910 roku. Lekka, nieprzesadnie archaizująca, piękna polszczyzna.

Przeczytałem tę książeczkę na nowo dzięki Oli Dębniak.

Ola, jak sama przyznaje, wybrała to dziełko jako zadanie dyplomowe niemal
bez czytania, wiedziona intuicją i zafascynowana formalną komplikacją tego zbioru.
Znakomity wybór i błogosławiona niezwykła intuicja.

Kartkuję teraz jeden z czterech istniejących egzemplarzy tego wydania książki,
majstersztyk Aleksandry Dębniak, dyplom z wyróżnieniem rektorskim Akademii Sztuk
Pięknych w Warszawie 2011. Książka oprawiona w czarne, bawełniane płótno
z suchym tłokiem na okładce liczy 256 stron druku. Chciałoby się powiedzieć:
starodruku. Uwodzą czytelnika od pierwszej strony litery i obrazy odciśnięte
na żółtawym papierze z form ołowianych i drzeworytniczych klocków za pomocą
tłoczni do winogron przerobionej na prasę drukarską. Kiedy to mogło być
wydrukowane? Antykwa, jakiej używamy do dzisiaj, pojawiła się w weneckich
drukach z sygnetem drukarskim w formie delfina na kotwicy jeszcze w XV wieku,
jakieś sto lat po włoskim przekładzie Kwiatków. Na marginesach zaś znajdujemy
teksty pisane kursywą Manutiusa, pierwszy raz użyto jej w bodaj 1503 roku,
stąd właśnie nazwa italic.

Ale już na drugiej stronie książki znajdujemy pismo gotyckie. Nie jest to ani bastarda,
ani tekstura czy szwabacha. To neogotycka litera zapewne dziewiętnastowieczna.
Bardziej gotycka niż Old English, tak jak neogotyckie kościoły na całym świecie,
nawet te betonowe, są bardziej gotyckie niż gotyk nadwiślański.
Heavymetalowy święty Franciszek?

Piękne, drzeworytnicze ozdobniki finezyjnie wprowadzone w tekst, dopełniające
wiersze. Nie, raczej odlane z ołowiu, mocno już zniszczone kopie drzeworytniczych
pierwowzorów. Całe ich mnóstwo, jaka bogata drukarnia odcisnęła te strony.
Wreszcie piękne drzeworyty. XVI wiek czy może jarmarczne albo odpustowe druki
z XVIII lub XIX wieku? Polskie! Wystarczy spojrzeć choćby na rozkładówkę 200–201.
„Jedzcie do syta, a potem wszyscy pójdziemy na modlitwę”. Okazuje się, przy uważnej
lekturze, że to słowa brata Jałowca z przypowieści o tym, jak nagotował strawy od razu
na dwa tygodnie. Znajdziecie ten tekst na poprzedzającej stronie. Następne pytanie,
jakie przychodzi do głowy, jakiej wielkości są te grafiki, skoro fragment zajmuje całą
rozkładówkę. Jak wielka musi być ta niegdyś prasa do winogron? Blok książki kryje
mały cud. Wystarczy unieść okładkę, chwycić naraz wszystkie kartki, ostrożnie wygiąć
w łuk i… ukazuje się „heavymetalowy tatuaż” chwalący cnoty franciszkańskie:
„ubóstwo, czystość, posłuszeństwo”. I tak od pierwszej do ostatniej strony książki
jesteśmy wodzeni za nos przez Olę Dębniak.

Nowocześnie, chciało by się powiedzieć post-post modernistycznie zaplanowane
i z niezwykłą konsekwencją przeprowadzone dzieło.

Jak powstaje taka książka? Poszukiwania w bibliotekach, studiowanie konstrukcji,
kompozycji, analizowanie charakteru starodruków, świeckich i koście-lnych,
przekopywanie się przez setki stron internetowych w poszukiwaniu przykładów
rozwiązań kompozycyjnych drzeworytów, sposobów pokazywania krajobrazów
i postaci ludzkich czy perspektywy rodem z Giotta. No i oczywiście autorka
zaprojektowała trzy własne, oryginalne fonty wzorowane na polskich starodrukach.
Jedynie „heavymetalowa” czcionka jest zapożyczonym pismem. Drzeworyty też
powstały i starzały się w komputerze. Wszystkie „niedobicia” i inne defekty drukarskie
powstałe w komputerze są tak wiarygodne, bo Ola Dębniak znakomicie opanowała
klasyczny warsztat graficzny. Jej aneks do dyplomu powstały w pracowni
prof. Ewy Walawskiej jest tej biegłości dowodem. Chciało by się powiedzieć:
ładne kwiatki. Ale to za mało. Nie tylko ładne, ale wciągające, frapujące w lekturze,
znakomicie odzwierciedlające klimat epoki i idealnie oddające charakter tekstu.
Amen.


 

Ur. 1986, studiowała na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie
w latach 2006–2011.

KONTAKT:
T: +48 667 940 087
oladebniak@gmail.com